Edytko z tym żwirkiem to się sprawa nieco komplikuje. U siebie wysypywałam najpierw żwirkiem drobnym i dość grubo, faktycznie po przejściu robiły się ślady i nogi jakby się zapadały? Wraz z powstawaniem nowych ścieżek, pan który mi ten żwirek dostarcza, przywiózł mi żwirek nieco grubszy. Kiedy rozgrabiłam cieniej ten drobny i dosypałam ten grubszy ścieżka zrobiła się stabilniejsza. Żwirek o różnej gradacji się chyba bardziej klinuje. Owszem chrzęści pod nogami, ale nie robią się już dziury. Kiedyś miałam grubszą warstwę, teraz to może jakieś max 5 cm. Teraz chodzi mi się lepiej
Ewciu Nad tą ładnością ogrodu wciąż pracuję
dzięki za dobre słowo, kości mniej bolą
Keros jest u mnie od wiosny, sadzony z gołym korzeniem, więc na razie jest malusieńki. Kupiony we Floribundzie. To Róża Harknessa, podają rozmiar 0,7 - 1,0 m, zdrowotność na 5 gwiazdek i zimotrwałość na 4. Z moich obserwacji wynika, że faktycznie liście ma bardzo zdrowe, nawet lepsze niż Pastella, która przecież jest niezwykle wytrzymała, a już łapie jakieś plamy na dolnych liściach. Oczywiście kwiaty ma zupełne inne niż Pastella, ale mnie zachwycają. Na początku pręciki są żółte, przekwitając robią się brązowe? czarne? - w każdym razie ciemne.
U mnie rosną 3 obok siebie (i Kerosy i Pastelle)
Keros
na fotce ogólnej widać ciemniejsze pręciki - bo przekwitają, poniżej kwiat "świeżynka"
Pastelle w towarzystwie Binenweide Gelb (jeszcze w pączuszkach) - za nimi Pink Anabelle
Żanetko sprawozdania będą, a jakże... ale już nie wiem na którym boku spać, bo wszystko boli... ech te nasze pomysły
Asiu serdeczne dzięki za odwiedzinki
Chyba u Moni czytałam o Twoich kolejnych perypetiach z pogromem dzików. Pamiętam jak kiedyś kret dawał w kość, ale żeby te plagi nabierały coraz większych gabarytów? Masakra jakaś.
A wracając do moich "śmieci" - róże jak to róże, gdzie nie spojrzysz jak nie królewna to przynajmniej princessa
Projekt "rzeczka" spędza mi sen z powiek, bo nie wiem czy podołam. Więc nie dołuj mnie proszę wypasionym strumykiem na pokazie, bo tam stado ludzi i projektant, a ja zwykły zuczek... gdzie mi tam do nich. Ale pomarzyć fajnie!
Zanim przejdę do sedna wrzucę jeszcze kilka nowych kwiatków różanych
Petticoat
Schneekönigin
różane przedszkole
i starsza już New down, okropnie ucierpiała podczas wiosennych mrozów, połowa pędów poszła do wycięcia, ale żyje, więc jest nadzieja
i jeszcze pozostałość po różowej zaćmie
Comt de Chambord (tam w głębi)
Korzystając z faktu, że dziś mam wolne, a że zapowiadali afrykański upał, wstałam dzielnie o 4 rano i dawaj czyścić rzeczkę. Nie wiem czy mnie ten pomysł nie przerośnie. Moje gumiaczki przebrały, więc walczyłam dzielnie w gumiakach męża, trudno, że za duże, ale dużo wyższe! Na początku nawet dało radę, ale przesuwając się z każdym centymetrem przybywało mułu i syfu wszelakiego.Nogi grzęzły w tym, że wyjąć było bardzo trudno. Wywalałam to do taczki i dawaj wywozić ... pot zalewał oczy, po takim fitnessie czuję każde włókno mięśniowe i każdą kosteczkę, plecy spalone (choć zwykle mnie słońce nie parzy, tym razem chyba skóra mi zlezie). Skończyłam o 11.00. Teraz padam... ale zostawiam relację foto - na fotkach tak tragicznie to nie wygląda
zanim przystąpiłam do pracy
grzęznę w mule...
cudowności wszelakie
w końcu został na dnie piasek i jakieś kamyczki...
Porażającej różnicy na fotkach nie widać, ale ile tego świństwa było ...
Miłego dnia Kochani!