Iwonko, nie jestem osobą, którą można z byle powodu urazić.
I co to za powód... Póki co, dostałam mydlnicę od którejś forumki na wiosnę. Dopiero się rozrasta, ale myślę czy nie kupić w sklepie zielarskim, po prostu. Znam jej właściwości, owszem. Do tej pory robię sobie zwykłe płukanki różnymi ziołami, ot i to wszystko.
Z tą ekologią masz rację. Jestem tego świadoma od dawna i nigdy niczego nie przyjmuję za prawdę, bo ktoś tak napisał. Choćby taki wrotycz, nie tylko soda. Wszędzie piszą, że jest owadobójczy i naturalny. Nie mogłam znaleźć takiego info jak wpływa na biedronki, na pszczoły. O pożytecznych owadach nigdzie ani słowa, a jak już to szczątkowe info, że okadza się pszczoły przed warrozą. Lub taki ocet; płucze jabłkowym włosy, zwykłym myję blaty, deski do krojenia, myję okna. Najlepszy jest, ale gdybym tak piła go litrami dla zdrowia, to mi wysiadł żołądek. Na jedno coś jest dobre na inne szkodzi. Life is brutal and full od zasadzkas.
Dlatego póki co, wybieram to, co wybieram i robię, co robię. Jednak wiem, że ostrożnie ze wszystkim. Droga środka, to jest to.
A być może jest jeszcze inne wyjście. Wywalić te róże, które tak łapią choroby i jeden problem z głowy. Jak choćby ta róża Dr. Eckener, fatalny wybór. Są chyba wśród nas ludzie, którzy podchodzą w taki sposób do ogrodu, że sadzą rośliny tylko te najodporniejsze, które poradzą sobie bez zbytniej ingerencji. Wybór roślin jest wtedy bardzo ubogi, ale ogród żyje swoim życiem poniekąd. I nad tym się zastanawiam. Jednak ciągle jeszcze szukam własnej drogi. Po co mi takie rośliny, nad którymi trzeba skakać, nawozić, pryskać... Pięknie się na nie patrzy, pięknie pokazuje innym i zbiera pochwały. Jeśli dla kogoś to ważne, by inni patrzyli i chwalili, to ok. Dla mnie istotne są inne sprawy niż pokazywanie się i pochwały, bo jestem takim marnym pachołkiem Matki Natury. I tu ciągle jeszcze własnej drogi nie znalazłam w tej kwestii. Jak pogodzić zdrowie, przyrodę, ekologię i nie zgubić w tym samej siebie.
Być może róża Dr Eckener pożegna się ze mną na jesień. Z warzywami jest jednak inna sprawa. Z nimi żegnać się nie zamierzam... Tu muszę znaleźć jakieś wyjście.
Ten pomost, to jest szlabanem zamknięty i oznakowany zakazem, ale w tych zaroślach wyglądał pięknie. Taka trochę dzicz tam, ale piękna. Córa znalazła tam pięknego wielkiego psa, chyba Labradora, z obrożą, ale zdaje się bezdomnego. Usłyszałam rozmowę kobiet, że go ktoś chyba zostawił, bo on nie nasz.
Zaglądał do toreb w poszukiwaniu jedzenia. Chciała go zapakować do samochodu i zabrać do domu. Pewnie sama bym to zrobiła, gdybym miała miejsce w wozie.
Jakoś mi spokoju nie daje. Myślę czy nie podjechać tam za jakiś czas i zobaczyć czy nadal się błąka. To miejscowość tylko turystyczna chyba, nie wiem czy poza leśnictwem ktoś tam zostaje na zimę.
To jest w środku puszczy i daleko, daleko nic.... Mam nadzieję, że mu ktoś z tubylców pomoże jednak.