Kochani, zapoznałam się z przepisem i w ogóle... Nic nie odpowiadałam, bo myślałam....
Jest we mnie, jakby to ująć, pewien dysonans. Nie wiedziałam jak to ująć w słowa. Jakoś mi ciągle brakowało odpowiednich. Kocham zioła, kocham też prostotę w każdym calu. Proste nalewki, napary, wywary. Uwielbiam wyszukiwać i tworzyć własne mieszanki z suszu. Kiedy czytam, jak można samemu zrobić szampon naturalny lub takie właśnie HT, a tam składniki, które na samo brzmienie nasuwa się tablica Mendelejewa, to we mnie taki właśnie dysonans powstaje. Octany wapnia, kwasy sorbowe i inne dla mnie zbyt skomplikowane nazwy, jak w przypadku niektórych szamponów własnej roboty. Rozumiem, że to jest ekologiczne i nieszkodliwe, ale mimo wszystko... To chyba nie jest moja droga.
Ja kocham zbierać tymianek, nie jakiś tymol kupować w sklepie (nawet nie wiem w jakim, w tej mojej dziurze). Lubię maksymalnie proste rozwiązania. Może ktoś powie, że to prostactwo, a nie prostota, jednak ja ją pojmuję w charakterystyczny sposób. Próbuję dojść tam, gdzie mogę i na ile sił mi wystarcza, dążąc do tej prostoty w moim pojęciu.
Nie wiem na ile to pomaga, ale opryski robię z sody. Włosy płuczę w occie jabłkowym. Jest super. Póki co, kupnym, ale chcę w tym roku zrobić swój własny, bo używam go do wielu rzeczy, nawet mam fajny przepis na płyn do naczyń, właśnie z octu jabłkowego. Jednak to nie jest dobry sezon dla moich jabłonek, niestety. Mało ich, a te, co są, to szybko gniją. Po tych wiosennych powodziach zapewne. Twarz myję tylko mydłem szarym, a nawilżam olejem lnianym. Żadnych kremów, choćby z apteki. Jem własny chleb, umiem robić własne masło, własne twarogi, własny hummus, wegetariańskie smalce czy tahini. Nie kupuję past w sklepie, odkąd dojrzałam co w nich jest. Robię sama, prosto. Zlewy, umywalki czyszczę pastą własnej roboty z mydła szarego i sody. Proste, skuteczne, przyjemne i całkowicie naturalne. Meble ścieram szmatka zwilżoną w wodzie z dodatkiem oleju z cytryną. Więcej nie trzeba już nic. Nie wszystko zrobię sama, jednak staram się na tyle, na ile mogę. I nie o to chodzi, by popadać w skrajności.
Jeśli chodzi o warzywa, również nie używam twardej chemii w warzywniaku.
Jeśli już muszę użyć tej chemii, to kupuję naturalny i ekologiczny oprysk. Bawić się w robienie go nie zamierzam, bo dnia mi zabraknie na wszystko. Mam własne priorytety. Czasem twardą chemię używałam do roślin ozdobnych (głównie to te nieszczęsne róże), ale dopóki mogę i dopóki to działa, to używam prostych składników jak soda właśnie, do róż ostatnio. Z wrotyczem do oprysków bardzo uważam, ale tylko ze względu na pożyteczne owady, bo nie mam pewności jeszcze, jak to na nich wpływa. W żadnym wypadku nie chcę krzywdzić biedronek, pszczół, trzmieli czy innych owadów. Do pomidorów też kupuję oprysk, ale pryskam tylko po posadzeniu, samo zielone i ziemię dookoła, nigdy jak już są pomidory.
Jeśli chodzi o jarmuż, to powolutku zbieram go, myję dokładnie, suszę i pakuję w woreczki, a to do zamrażarki. Nie będę czekać, aż zbrzydnie lub mi go coś wtrąbi. Ciężko mi opryskiwać każdy liść od spodu, jak tam tak gęsto już. Zresztą, mam go zbyt dużo na taką pracę. I oby wystarczyło mi miejsca w lodówce. Przyznam, że myślę o większej zamrażarce, skoro tyle warzyw zjadamy.
Na kapustę chyba skutkuje soda, tymianek, wrotycz i jakiś naturalny całkowicie oprysk użyty na początku, bo mam całkiem ładne główki. Dziś może opryskam nią ogórki, albo zrobię napar z tych ziółek, co kupiłam w wielkim worze na choroby grzybowe roślin. Mieszanka na gnojówkę wprawdzie, ale zanim mi się to zrobi...
Gotowana rzodkiewka?
Zupka z kalarepki brzmi fajnie. Jej smak mi się spodobał, bo zjadłam w postaci surówki.
Zimna noc dziś była. Brrr...