Moja relacja będzie trochę długa,
więc proszę o cierpliwość w czytaniu.
Wysiałam zarodniki 1 stycznia,no bo cóż można robić w taki dzień
Jako, że nie miałam specjalnych pojemników,postanowiłam wykorzystać zwykłe szklane słoiczki po przetworach.
Oczywiście zostały wyparzone,ziemia odkażona w mikrofali,przez jakieś 15 min, podlane przegotowaną wodą i mocno zakręcone.
Teraz przyszedł czas na cierpliwe czekanie.Użyłam specjalistycznej ziemi do wysiewu nasion.
W każdym słoiczku znajdowało się dużo zarodników,bo założyłam że i tak nie wszystkie wzejdą.Błąd,nie wolno przesadzać z ilością.
Do lata stały na cieplutkim parapecie,południowa strona.Potem przeniesione na zachodni parapet,bo bałam się że słoneczko je załatwi.
Początkiem września rozpikowałam te największe,znajdowały się w słoiczku w którym było najmniej wsypanych zarodników.
Dzisiaj wyglądają tak.Stoją na parapecie,od zachodniej strony ,w temp.około 16 stopni.
Reszta ,wysiana zbyt gęsto jest dużo mniejsza,przy pikowaniu były takie malutkie,że obawiałam się czy przeżyją ten proces.
No i stwierdziłam że to niesamowite twardziele,ani jedna nie padła,choć miały po 1-2 maleńkich listków.
Te maluchy rosną na południowym parapecie,i mają cieplutko.
Pikowałam do takiej samej ziemi,do której siałam zarodniki.Tak jak Ewa, mało podlewam ,często zraszam.
Wszystkich zachęcam do spróbowania,zawsze to jakieś nowe doświadczenie.
Jakiś czas temu,do pudełka z maluchami, sypnęłam trochę zarodników Dryopteris Sieboldii.dziś wygląda to tak.
Ziemia nie była odkażona,zarodniki miały tylko ciepło i dużą wilgotność.
I maluchy które czekają na rozpikowanie,ale to dopiero po świętach,może 1 stycznia
Pozdrawiam i życzę powodzenia
Dodam, że podchodziłam do tych wysiewów dość sceptycznie,ale dzięki temu że spróbowałam, miałam dużo frajdy.