Dodam jeszcze, że fuksje lubią lekko kwaśne podłoże. Lepiej w takim rosną i mniej są podatne na choroby.
Często łapią je przędziorki lub mszyce. Jak z mszycami nie ma takiego problemu, bo każdy, nawet naturalny oprysk je zwalczy, tak z przędziorkiem, już trzeba systematycznie robić opryski. Jeszcze, tak profilaktycznie podlewamy czymś na grzyba. Bo zdarza się, że jakieś się przypałętają.
Jeszcze jednym, niechcianym lokatorem naszych fuksji są opuchlaki. I jak tylko by wygryzały listki, to jakoś by to zniósł, ale one składają jaja w ziemi, w doniczkach i z nich wylęgają się larwy, które czynią spustoszenie w korzeniach. Zwłaszcza na zimowisku i wtedy możemy stracić sporą kolekcję. U mnie sprawdza się systematyczne podlewanie wywarem z wrotyczu. Czy to w sezonie, czy na zimowisku.
Moje fuksje zimują, w ciemnej piwnicy, bez liści. W marcu-kwietniu, przycinam gałązki, sprawdzam stan ogólny roślin i wynoszę do światła. Często jest to widny garaż lub chłodny pokój.
Dla mnie nie ma piękniejszych roślin tarasowych. I te zabiegi, których wymagają, rekompensują z nawiązką, swoimi kwiatami, w przecudnych formach i kolorach.
I jeszcze taka ciekawostka. Kiedyś, za czasów mojej babci i jeszcze wcześniej, fuksje były traktowane, jak rośliny domowe. Zdobiły ściany i parapety. Do dziś mam taką odmianę, która była kiedyś uprawiana w domach. Nie znam jej nazwy, ale jest najodporniejsza i najobficiej kwitnie. Prowadzę ją na drzewko.
To początki, jeszcze cieniutki pień.
Tu w ubiegłym roku. Niestety nie była cięta i nie widać, że ma górę.
Tu już fuksje nowsze. U mnie większość jest przewieszająca lub pół przewieszająca.
Te mają kolorowe liście
Te już z zielonymi listkami, o różnych kwiatach.
Z czasem uzupełnię nazwy.