chyba zapomniany wątek...
Jakiś czas temu chodziło w biały dzień takie maleństwo
zaczęłam obserwować gdzie jest mamusia a może i rodzeństwo. Wystawiłam pojemnik z wodą z cukrem.
Następnego dnia od rana maleństwo było "wbite" w róg krawężnika przy piwnicznym okienku
Po paru godzinach maleństwo się nie ruszało, nie próbowało się zwinąć w kłębuszek jak go wzięłam na ręce tzn. musiało być już bardzo osłabione. Ten malutki jeżyk musiał się zgubić albo coś się stało z mamusią. Kolce mimo, że taki malutki miał ostre.
Strzykawką dla małych kociąt podawałam malutkiemu wodę z cukrem po parę milimetrów. Pił dość łapczywie i wyraźnie szukał "ciepła"
Po konsultacji ze schroniskiem jeżowym skontaktowałam się ze strażą miejską, która zawiadomiła pogotowie animalii (powiadomieni taką drogą podobno szybciej przyjeżdżają niż sam człowiek do nich dzwoni). Niestety to była niedziela i nie mogłam w mojej miejscowości ani kupić mleczka, koniecznie bez laktozy dla malutkich kociąt ani "dorwać" jakiegoś weterynarza. Czekałam więc na odbiór maleństwa. Maleństwo chyba poczuło się troszkę lepiej bo ciągle popijało, zrobiło siusiu, i nawet się troszkę wyciągnęło.
W oczekiwaniu na pomoc, nie bacząc na naprawdę ostre kolce malucha zmieniłam rękawiczkę na "ekologiczną" czyli bawełnianą i taką bluzkę. Jeżykowi widać to pasowało bo natychmiast próbował się "schować"
Przygotowałam na drogę pudełeczko wysłane ścinkami bawełnianymi.
Po dwóch godzinach oczekiwań pogotowie przyjechało i zabrało jeżyka. I dobrze, że naszykowałam tymczasowe mieszkanko bo nie mieli nic ze sobą w co możnaby schować takie maleństwo na czas drogi do Jeżurkowa (60 km ode mnie).